Poradnik

Rodzaje instalacji hydraulicznych. Jakie wybrać? Jakie są rodzaje rur instalacynych? Które rury wybrać do odpowiedniej instalacji?

Samotność długodystansowca

9. "Samotność długodystansowca".

SPIS TREŚCI
Rozdział II - Wielka mucha (tekst w trakcie pisania)
Rozdział III - Narciarz (tekst w trakcie pisania)
Rozdział IV - Dziadek (już wkrótce)
Rozdział V - Szwajcarska precyzja (już wkrótce)
Rozdział VI - Dłuuugie ferie (już wkrótce)









Autor: Włodzimierz Baczewski
Wszystkie podobieństwa do osób i wydarzeń istniejących w rzeczywistości są niezamierzone i zupełnie przypadkowe jednakże inspiracą i źródłem do napisania niniejszego tekstu były wydarzenia prawdziwe.
Copyright © Włodzimierz Baczewski


Rozdział I - "Znajoma twarz... czyli jaki ten świat malutki"

...jadę na umówione spotkanie. Specjalnie wyjechałem trochę wcześniej, na wszelki wypadek, gdyby korki były na mieście czy coś. Nie lubię się spóźniać, to nie w moim stylu. Poza tym to pierwsze spotkanie z tym klientem, więc na "dzień dobry" trzeba zrobić dobre wrażenie. No i ten dziwny adres na wygwizdowie. Nigdy tam nie byłem nie wiem czy od razu trafię, czy nie trzeba będzie krążyć i szukać numerów. Bo to całkowicie nowe osiedle. A na nowych osiedlach to już tradycja, że albo nie ma numerów wcale, bo jeszcze budowa się nie skończyła albo jak są to nie ma w nich kompletnie żadnej logiki.
No tak, przyjechałem za wcześnie. Ale to tak zawsze jest, jak wyjedziesz na ostatnią chwilę to cię po drodze coś zatrzyma i się spóźnisz, a jak specjalnie wyjedziesz wcześniej, to na miejscu jesteś za wcześnie. O widzę już z daleka, numeracja domów na szczęście jest. Chociaż budowa się jeszcze całkiem nie skończyła. Dookoła księżycowy krajobraz. Kilka baraków z budowy jeszcze stoi a piękne, ładne, czyste i kolorowe budynki wyrastają z błota i wyglądają jak kwiaty na kupie gnoju. No nic wjeżdżam w tą kupę gnoju i szukam mojego "kwiatka". No proszę za pierwszym razem i już znalazłem. Hmmm... ale co to? Jeden budynek ma sześć klatek schodowych i przy każdej klatce ten sam numer? A to ci zagadka. Przeważnie tak jest, że do numeru dodaje się literkę "a", "b"... itd. A tu? Nic. Sześć klatek i na każdej ten sam numer? I teraz bądź tu człowieku mądry - do której klatki wejść? Noo tak, wszystko się wyjaśnia jak podchodzę bliżej do domofonu. A to ci figlarze. Po prostu w każdej klatce inna numeracja mieszkań. W pierwszej od 1 do 10, w drugiej od 11 do 20 itd. Bez sensu. Teraz się wyjaśnia, dlaczego w adresie mam podany taki wysoki numer mieszkania "63" w takim niskim bloku. Zawsze coś nowego wymyślą. Ja to nazwałem taki poziomy wieżowiec.
No dobra, ale jestem trochę za wcześnie. Wracam do samochodu. Posiedzę trochę i poczekam. Radia posłucham. Właśnie leci jakaś lista przebojów. Rozglądam się po tych nowych budynkach i patrzę na okna. Bo z tych okien można wiele ciekawych rzeczy się dowiedzieć. Jest wieczór więc dosyć sporo ma pozapalane światła i widać, że prawie wszystkie są już zasiedlone. Łatwo to poznać nawet jak się światła nie świecą to widać w tych oknach firanki, żaluzje, rolety czasem tylko kwiatki na parapetach. Te mieszkania "na bank" są już zasiedlone. Ooo, widzę jedno, w którym nic nie ma i ciemno jest. Szyby jakby przybrudzone. Pewnie to "moje", bo cała reszta wygląda na zamieszkałe.
Oho, zapaliło się światło, widać gołą żarówkę na kablu i niepomalowane ściany. Tak, to będzie "moje". Dobra idę, zostały dwie minuty do umówionego spotkania, czyli wejdę równo z biciem zegara. Cóż za punktualność, może klient to doceni i zrobię dobre wrażenie na samym wejściu. Pierwsze piętro - fajnie nie trzeba będzie tak dużo schodów pokonywać przy wnoszeniu moich gratów i ciężkich materiałów. Chociaż parteru też nie lubię robić, bo strach zostawiać na fajrant cały swój sprzęt. Już nie raz spotkałem się z włamaniami na nowych osiedlach. Najbardziej narażone na włamania, mieszkania właśnie na parterze. Złodzieje potrafią zabrać z nich wszystko: glazurę, armaturę, wanny, brodziki, cały zgromadzony materiał i jeszcze przy okazji narzędzia fachowca. Podjeżdżają busami lub ciężarówkami i biorą wszystko jak z magazynu. I co ciekawe robią to często w biały dzień.
Witam się z moim klientem. Młody człowiek, wygląda sympatycznie. Wolę z młodymi współpracować. Są bardziej zdecydowani, nie wiem dlaczego ale mniej marudzą, od razu wiedzą czego chcą, mają wstępną koncepcję, są bardziej otwarci na nowinki techniczne. Nawet często zaskakują mnie swoimi odważnymi pomysłami. Lubię to, bo przynajmniej nie stoję w miejscu, rozwijam się, nabieram nowego doświadczenia.
Wchodzę do pokoju, który ma być salonem. Stoi dziewczyna - młoda, szczupła, wysoka, twarz jakby mi znajoma, chyba narzeczona klienta - eee, nie ważne. Domyślam się tylko, że będzie tu mieszkać. No nic, przechodzimy do konkretów. Czyli oglądamy wspólnie wszystkie pomieszczenia i omawiamy wstępnie, co i jak. Głównie to klient mówi a ja słucham i układam w głowie wstępną koncepcję a przy okazji wyłapuję wzrokiem wszelkie "knoty", "gnioty", "bobole" i inne niedoróbki poprzednich ekip budowlanych, które trzeba będzie teraz doprowadzić do normalności. Jeszcze raz zerkam na dziewczynę i myśl mi nie daje spokoju - skąd ja ją znam?
Zaczynamy od najważniejszego. Od łazienki. Niestety trochę jest ciemno, bo w całym mieszkaniu tylko jedna żarówka podłączona w salonie ale trochę światła dociera i nie jest tak źle. Łazienka jak łazienka nie za mała ale i nie za duża. Tylko znów razem z kibelkiem. Może gdyby kibelek był oddzielnie to wtedy byłaby w sam raz, bardziej ustawna. A tak to przez ten nieszczęsny kibelek więcej ograniczeń jest. A tak w ogóle to nietypowy ma kształt. Ani kwadrat, ani prostokąt nawet trapez też nie. Pięć ścian - jedna idzie skosem, druga do niej pod kątem prostym. Pozostałe trzy prostopadłe do siebie. No i ten szacht z pionami, wystający na samym środku centralnej ściany na wprost drzwi - masakra. "Brawo" dla architekta.
Od razu dowiaduję się, że zamiast wanny ma być brodzik z kabiną. Tylko klient zastanawia się i nie wie jeszcze jaki kształt wybrać - kwadrat, półokrągły a może prostokąt. Przedstawiam mu na tyle ile wiem wady i zalety poszczególnych kształtów. Decyzję zostawiamy na później. Najgorsze dla klienta jest to, że tam gdzie ma być brodzik i kabina, na ścianie wisi grzejnik drabinkowy. Znów "brawo" dla architekta. Zaprojektował grzejnik nad wanną ale nie pomyślał, że ktoś będzie wolał w tym miejscu postawić brodzik z kabiną. Jeden mój rzut oka i widzę, że przeniesienie grzejnika do wnęki, w której ma być pralka to dla mnie żaden problem. Dla mnie trochę dodatkowej roboty a dla klienta niestety dodatkowy wydatek. No ale cóż, na razie nie mówię mu o tym tylko go pocieszam, że z tym problemem jakoś się uporam i na pewno coś wymyślę.
Następny problem to kibelek. Według tego co jest, powinien stanąć na wprost drzwi, na samym środku łazienki, na szachcie!. Ponowne "brawo" dla architekta. A klient chciałby muszlę podwieszaną na stelażu. No i teraz jak ten stelaż umocować na wystającym szachcie. Nonsens, nic nie pasuje. Ale na szczęście ja już mam rozwiązanie i widzę to inaczej. Stelaż idealnie wpasuje się do wnęki obok szachtu tam gdzie częściowo miała stać wanna. Zaczynam myśleć, czy trójnik kanalizacyjny od WC na pionie da się obrócić o 90°. Na razie trudno to stwierdzić bo nic nie widać, wszystko zamurowane. I znowu go pocieszam, żeby się nie martwił, że na pewno coś wymyślę. No bo oczywiście muszę najpierw to dokładnie sprawdzić. Rozkuć szacht i zobaczyć jak przebiegają wszystkie rury, upewnić się, że nie narobię sobie kłopotów. W łazience jest jeszcze jeden straszny "knot". Pod sufitem poziomo umieszczona gruba rura od wentylacji z kuchni do szachtu w łazience. I znów "brawo" oczywiście dla pan(a)i architekta.
No dobra, wstępną koncepcję już mam jak zrobić łazienkę. Teraz żeby koncepcję potwierdzić muszę tu przyjechać jutro sam i na spokojnie wszystko pomierzyć, przemyśleć jeszcze raz i upewnić się co do słuszności koncepcji. Umawiam się z klientem, że już jutro wieczorem przedstawię mu wstępny projekt. Widzę w jego oczach zaskoczenie połączone z zadowoleniem. Chyba się nie spodziewał, że tak szybko to zrobię. Przenosimy się do kuchni. Znów spoglądam na dziewczynę i myśl nie daje mi spokoju - chyba gdzieś już ją widziałem. W kuchni trochę widniej, bo kuchnia tak zwana otwarta, znaczy się połączona z salonem a w salonie jedyna jak na razie żarówka świeci. Kiedyś byłem zwolennikiem takich otwartych kuchni bo niewątpliwą ich zaletą jest to, że przy tych naszych polskich małych metrażach takie połączenie zdecydowanie powiększa optycznie mieszkanie. Niestety są tego też wady, dla niektórych zbyt duże wady. Do tego stopnia, że po jakimś czasie pytano mnie o możliwość dostawienia ścianki. No bo salon i kuchnia to przecież dwa odmienne typy pomieszczeń. Co innego kuchnia z jadalnią. Salon to przecież miejsce wypoczynku, relaksu, przyjmowania gości. A kuchnia to miejsce pracy, bałaganu, hałasu i różnorakich zapachów nie zawsze przyjemnych.
Wyobraźmy sobie np. przyjęcie gości, którzy siedząc za stołem w salonie obserwują jak pan lub pani domu "walczy" przy kuchni z patelnią a dookoła na blacie piętrzą się sterty naczyń jedne brudne inne może czyste ale widok dla gości baaardzo ciekawy. Albo inna sytuacja. Powiedzmy, że nie ma gości w domu. W salonie odpoczywa typowa rodzinka mama, tatuś, dwójka małych dzieci. Będą oglądać ulubioną bajkę w TV. Nagle tatuś wpada na pomysł aby zrobić dla całej rodzinki ulubione ciasto - sernik. I tu problem: jak uruchomić mikser do ciasta aby nie zagłuszać dzieciom bajki. Wychodzi szydło z worka. Przy otwartej kuchni nie można robić tych dwóch rzeczy jednocześnie. No chyba, że włączymy mikser a dzieci głośność telewizora na "maxa". Tylko co na to sąsiedzi i biedne bębenki w uszach dzieci. Można jeszcze dodać taki przykład, kiedy nasz salon z racji zbyt małego metrażu musi pełnić rolę pokoju - sypialni dla gości. Komentarz wydaje się zbędny.
No dobra, ale co z tą kuchnią mojego klienta. Okazuje się, że nic nadzwyczajnego. Typowa kuchnia. Zabudowa meblowa dwóch ścian. Trzecia z oknem i grzejnikiem pozostaje wolna. Pytam klienta o bardzo ważną rzecz. Czy wybrał już firmę, która wykona i zamontuje mu meble i w związku z tym czy ma już wstępny projekt, głównie chodzi o wymiary poszczególnych elementów (szafek). Bo bez tego nie mogę zacząć kuchni. Muszę wiedzieć gdzie będą sprzęty: lodówka, kuchenka, zmywarka, zlewozmywak aby odpowiednio dopasować przyłącza - wodę, prąd czy gaz. Okazuje się niestety, że bardzo często tak jest, że kuchnie w nowych mieszkaniach developerskich mają doprowadzone wszystkie odpowiednie media ale niestety nie w tych miejscach gdzie byśmy sobie życzyli. I w 99% kończy się to koniecznymi przeróbkami.
Na szczęście dla mnie okazuje się, że klient upatrzył sobie już wcześniej co mu się podoba, ale projektu nie ma bo chciał najpierw skonsultować go ze mną. I bardzo dobrze zrobił. Ja oczywiście nie mam do jego koncepcji zastrzeżeń i nawet podpowiedziałem mu jak mogę ukryć tą nieszczęsną rurę wentylacyjną od okapu, stosując zabudowę z płyt gipsowo - kartonowych. A przy okazji zamontuję w tej zabudowie bajeranckie oświetlenie ledowe. Dla klienta pomysł trafiony w "10". Z tej radości obiecał, że jutro pojedzie do firmy z meblami kuchennymi i przywiezie projekt z wymiarami.
Glazura w kuchni można powiedzieć standartowo. Płytki na ścianie jednakowe, pasem pomiędzy szafkami wiszącymi i stojącymi tak zwany fartuch. Oczywiście musze poczekać na informację gdzie dokładnie zawiśnie okap, bo tam płytki trzeba ułożyć wyżej. A na podłogę klient chce gres. Ostatnio modny gres polerowany ułożony w karo. No cóż można by tu podyskutować, że może za śliski i na błyszczącym to plamy będzie widać itd. Ale ogólnie powiem, że nie jest to jeszcze najgorszy wybór. Uważam, że bardziej gorsze są te pomysły klientów, którzy chcą w kuchni na podłogę np. standartowy parkiet drewniany, albo jeszcze gorzej zwykłe panele laminowane marnej jakości. Nie wspomnę już o takim skrajnym przypadku gdzie do kuchni klient wymyślił sobie wykładzinę dywanową!
A wracając do "naszej" kuchni. Na podłodze będą płytki ale w salonie klient chciałby gruby parkiet. No i wiadomo wychodzi różnica wysokości poziomów. I to dosyć spora ok. 10 - 12 mm. Jak z tego wybrnąć? Szkoda, że klient nie pomyślał o tym w momencie jak nie było w mieszkaniu jeszcze wylanych podłóg. Gdyby pomyślał o tym wcześniej to można było zlecić ekipie budowlanej aby wylewka jastrychowa w kuchni była o 1 cm wyższa. Na pewno bez problemu by to zrobili. Niestety na to jest już za późno.
W takim razie co można zrobić? Jedno z rozwiązań to podwyższenie poziomu wylewki w kuchni o 1cm poprzez zastosowanie cienkowarstwowej zaprawy samopoziomującej pod płytki podłogowe. Rozwiązanie bardzo skuteczne, niezbyt trudne i dosyć szybkie do wykonania. W zasadzie jedyny mankament takiego rozwiązania to niezbyt mały koszt. Inne rozwiązanie tego problemu to zastosowanie w salonie parkietu o mniejszej grubości. Są dostępne na naszym rynku cieńsze klepki parkietowe o grubości 14 - 15 mm. Oczywiście taka cieńsza klepka ma swoje zalety np. to, że jest tańsza od standartowej grubości (22 mm) ale ma też niekwestionowane wady, że jest mniej stabilna i mniej razy może być odnawiana (cyklinowana). Jeszcze inne rozwiązanie tego problemu to zastosowanie w salonie zamiast parkietu, deski barlineckiej czyli drewnianych paneli nazywanych również trójwarstwowym parkietem. Co prawda deska barlinecka też ma grubość około 15 mm, więc niewielka różnica w poziomie z płytkami nadal pozostaje, ale bez problemu można to połączenie zamaskować odpowiednią listwą dylatacyjną.
Pomysł z deską barlinecką klientowi się spodobał zwłaszcza, że w przedpokoju też będą płytki na podłodze i problem z poziomami na progach do pokoi będzie ten sam. Sprawę deski barlineckiej klient musi jeszcze przemyśleć, przyjrzeć się im dokładniej. Podejrzewam, że się zdecyduje bo z zadowoleniem przyjął informację, że odpadnie mu kłopotliwe cyklinowanie i lakierowanie.
Ustalamy jeszcze w przedpokoju sufit podwieszany z oświetleniem ledowym i malowanie ścian w pokojach na jakieś ładne pastelowe kolory. Na tym mniej więcej kończą się pierwsze oględziny. Z mojej strony nie widzę przeszkód aby kontynuować zlecenie. Klient chyba też nie będzie szukał innego wykonawcy. Wręcza mi klucze i umawiamy się na jutro, wieczorem.
Po kilku tygodniach całego tego remontu w ostatnim dniu, wyjaśniło się skąd była mi znajoma twarz narzeczonej klienta. Kiedy ja "wyprowadzałem" się z mieszkania wynosząc ostatnie swoje remontowe graty, akurat przyszli w odwiedziny obejrzeć mieszkanie rodzice narzeczonej no i ku mojemu zdumieniu z pewnym niedowierzaniem patrzę i co się okazuje, że ta młoda dziewczyna strasznie podobna do mamy a mama tej młodej dziewczyny to moja koleżanka z liceum. Ech, jaki ten świat malutki...

c.d.n.

Ostatnio dodane na stronie

Tutaj przejdziesz szybko do ostatnio dodanych najnowszych zdjęć, filmów lub treści na stronie.